logo leba logo księstwa łeby logo lot leba

 leba leba  leba  leba   leba
Historie mieszkańców Łeby


Historie mieszkańców Łeby

Szczęście czy łaska?

     Każdy z nas w mniej lub bardziej oczywisty sposób odczuwa łaskę Bożą. Czy na tyle wierzymy w Boga, żeby móc śmiało powiedzieć, że dzięki Niemu żyjemy, że to on wybawił nas z opresji, z której nie było wybawienia? Może tłumaczymy to sobie szczęściem, albo jakimś innym fartem. Chciałbym tu przytoczyć parę wojennych przeżyć mojego dziadka.      Po pierwszych salwach września 1939 roku pułk ułanów, w którym służył, znalazł się nieopodal małej wioski w Prusach Wschodnich. Dowódca szwadronu wyznaczył trzech ułanów ( w tym dziadka) do przeprowadzenia zwiadu. Przejeżdżając przez wieś skorzystali z okazji, żeby się umyć i napoić konie. Gdy wyjechali za wioskę, przypomniało się dziadkowi, że nie ma różańca, zostawił go na sztachecie płotu przy studni. Dał znać kolegom, by jechali dalej, a sam wrócił po zgubę. Kolegów już nigdy żywych nie zobaczył. Zginęli na punkcie obserwacyjnym parę chwil przed przyjazdem swojego towarzysza broni, trafieni bombą przez nieprzyjacielski samolot. Wielu może traktować te wydarzenia jako łut szczęścia i tak samo traktował je dziadek. Dopiero inne wypadki i przeżycia dowiodły tego, że nie jest to tylko szczęście.
     „Oglądałem spalone wsie, bombardowane miasta, tysiące uciekinierów tułających się po drogach, ludzi, którym z oczu zionął zwierzęcy strach. Pomyślałem, że nic gorszego nie może mi się przytrafić.”
     Tak wspominał swoje przeżycia dziadek, jednak najgorsze miało dopiero nastąpić. W czasie kolejnych przegrupowań oddział został ostrzelany prze czołgi wroga, jeden z pocisków wybuchł w bezpośredniej bliskości, zabijając konia, a dziadka poważnie raniąc. Lekarz, który udzielał mu pomocy nie dawał szans na przeżycie. Rany były zbyt rozległe, aby organizm mógł wytrzymać transport do szpitala. A jednak niemożliwe stało się możliwe.
     W szpitalu w Brześciu nad Bugiem zajętym przez Niemców, dziadek otrzymał pomoc od niemieckich lekarzy. W jakiś cudowny sposób ten różaniec, który parę dni temu zachował go przy życiu był razem z nim, nie zaginął po drodze.
     19 września do Brześcia wkroczyła Armia Czerwona. Niemcy, opuszczając szpital, odesłali dziadka wraz z dwoma kolegami do szpitala w Białej Podlaskiej. Pozostawionych w Brześciu rannych Rosjanie w większości wywieźli do Katynia i tam zgładzili, niektórych ciężko rannych zastrzelono na miejscu. Gdy wieści te dotarły do Bolesława zrozumiał, że to nie szczęście, a łaska Boża ma go w swojej opiece. Różaniec, który dostał od matki przed wyruszeniem na wojnę i który nosił na szyi był namacalnym dowodem, pośrednikiem tych łask zsyłanych na niego przez Boga, gorąco w to wierzył.
     Wojna obronna dobiegła końca.
     Gdy ucichły już grzmoty wojny obronnej 1939 roku, gdy rozdarto Ojczyznę między dwóch okupantów, nastał czas obozów, poniżenia, łapanek i donosicielstwa. Na twarzach tych, co wracali nie widać było radości z powrotu lecz smutek i bezsilność. Ci co przeżyli, musieli przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
     Po wyjściu ze szpitala wróciłem do rodzinnej wsi, byłem szczęśliwy, gdyż żaden z moich braci, którzy byli na wojnie nie zginął. Wszyscy szczęśliwie wrócili do domu. Niezaleczone rany dawały się we znaki, szczególnie noga, która parę razy dziennie wyskakiwała mi ze stawu kolanowego. Lekarz, który mnie badał orzekł, iż będę inwalidą do końca życia. W drodze powrotnej, będąc w Białej Podlaskiej wstąpiłem do kościoła pod wezwaniem św. Anny, gdzie bardzo gorąco modliłem się o zdrowie. I tak pogodzony z losem, z dwójką dzieci i żoną zwalczaliśmy przeciwności losu.
     Wydawać by się mogło, że wojna ich już nie dotyczy. Dziadek przedstawił ten okres jako czas pracy na roli, czas spokojnego życia na wsi. Nawet niedawne wydarzenia wojenne odeszły w niepamięć. Szczęście czy łaska Boża? – przestał się nad tym zastanawiać.
     W czerwcu 1941 roku Niemcy zebrali większość gospodarzy wraz z furmankami i pogonili wszystkich pod eskortą w stronę sowieckiej granicy. Nie czekając na dalszy przebieg wypadków, dziadek wraz z dwójką gospodarzy porzucając konia i wóz uciekł z miejsca postoju. W następnym dniu Niemcy napadli na ZSRR. Tych co wrócili Rosjanie w 1945 roku aresztowali za kolaborację z Niemcami, los ich był przesądzony.
     Wracaliśmy do domu opłotkami, baliśmy się pokazywać mieszkańcom osiedli, przez które przechodziliśmy. Gdy dotarłem do rodzinnej wsi, zdecydowałem się przenocować u znajomych nieopodal lasu. Nazajutrz rano, mimo usilnych próśb ze strony gospodarzy o pozostanie w celu bezpiecznego przeczekania, udałem się do domu. Decyzja ta uratowała mu życie, w krótkim czasie po odejściu na podwórko zajechali Niemcy. Wywleczono dwóch synów gospodarza i na oczach ich matki rozstrzelano za pomoc partyzantom.
     Dziadek, jeśli jeszcze miał wątpliwości czy jest to szczęście czy łaska Boża zsyłana na niego tak obficie, to po tych wydarzeniach nie miał żadnych złudzeń. Za takie dowody opieki Boskiej mógł zrewanżować się tylko jednym – gorącą modlitwą i codziennym odmawianiem różańca.
     Każdy następny dzień życia w trudnych czasach wojennych, powojennych czasach budowy PRL – owskiej Polski, czy w czasie ciężkiej pracy na roli był przypieczętowany modlitwą różańcową. Przez swoje długie życie doświadczony przez los przedwczesną śmiercią syna, długoletnim kalectwem swojej córki, śmiercią żony, która zamiast cieszyć się wnukami odeszła w jesieni życia, nigdy nie stracił wiary, pełen ufności w Boga codziennie odmawiał swoje modlitwy. A noga po wyjściu z kościoła św. Anny nigdy mu już nie wyskoczyła ze stawu. Zawsze powtarzał, że to cud.

Autor historii: Piotr Pawlak Historię publikowano w: Ichtys nr 12-14, 2004

Copyright © 2003 leba.biz
Strona korzysta w niektórych częściach z plików cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce lub zrezygnować z przeglądania strony.
Regulamin, cookies i polityka prywatności …