logo leba logo księstwa łeby logo lot leba

 leba leba  leba  leba   leba
Wyrzutnia rakiet


TRZEJ ŁEBIANIE U NIEBIAŃSKICH BRAMI

     Wędrowali trzej łebianie Mleczną Drogą do wrót Niebieskiego Grodu: Mizga, Sendek i Miłobrat, którego za życia Kosym przezywano, jako że od dzieciństwa jednym okiem w bok spoglądał. Otaczała ich jasność chłodna i przenikliwa, w której zahartowani na morzu rybacy czuli się dziwnie nieswojo i z obawą rozglądali się na wszystkie strony.
— Mizga...
— Co?
— Daleko jeszcze?
— Bo ja wiem.
— Mizga, jak myślisz, przyjmą nas do nieba?
— Bo ja wiem.
— Może tam o wszystkim wiedzą?
— Cichaj, głupi! Jeszcze nas ktoś usłyszy!
     Znowu obejrzeli się wokoło. Zgromiony Sendek ucichł i tylko szczelniej zapiął kapotę pod szyją, bo mu się zimno zrobiło. Szli więc dalej, coraz dalej. Pustoszało niebo, gasły roje gwiazd i tylko Droga świeciła nadal, podobna do srebrzystej pajęczyny, rozwieszonej w czerni nocy. Wreszcie oczom trzech przyjaciół ukazała się złota brama. Stanęli jeden obok drugiego, zdjęli z głów rybackie kaptury i obciągnęli kapoty, żeby się jak najlepiej pokazać. Potem zastukali w bramę tak donośnie, że aż się echo po całej niebiańskiej krainie rozniosło. Podniósł się ze stołka siwobrody Klucznik, który akurat w tym czasie ucinał sobie drzemkę. Przetarł dłońmi zaspane oczy i gniewnie zmarszczył brwi.
     — Cóż to za gwałt słyszę pod bramą? — mruknął niezadowolony. — Widocznie bardzo się komuś spieszy! Zadźwięczały klucze u pasa świętego Strażnika, uchyliły się nieco złote wierzeje. — Cóżeście za jedni, że taki tumult robicie? — zapytał, widząc przed sobą trzech chłopów prostych i mocnych jak cedrowe maszty.
— My z Łeby, światy Piotrze — rzekł Mizga wysuwając się do przodu.
— Bardzo prosimy, puść nas do nieba! Ale święty Piotr nie kwapił się bynajmniej z przyjęciem nowych duszyczek. Jakiś czas przyglądał się bacznie spalonym przez słońce i wichry twarzom, w których nie dostrzegł śladu pokory. Wreszcie — jakby sobie coś przypomniał — stuknął dłonią w czoło i zawołał:
— Znam ja was przecież, niecponie! Miast uczciwie pracować jak inni rybacy, wyście za życia tylko pili, kłócili się i grali w karty. Nawet nie mogę waszej prośby przedstawić Najwyższemu, boście jeszcze do tego wszystkiego odzierali z mienia rozbitków morskich. Szukajcie więc dla siebie innego miejsca w wieczności! To mówiąc, zamknął im bramę przed nosem i podreptał do niedawno opuszczonego stołka.
— Aleśmy się urządzili! — mruknął Sendek zawieszając głowę.
— Co teraz poczniemy? — zawtórował mu Mizga.
— Głupstwa gadacie! — zezłościł się Miłobrat. — Trzeba zaczynać na nowo!
Spojrzeli więc po sobie, wciągnęli w płuca zapas powietrza i nagle podnieśli taki głośny lament, że postawili na nogi całe niebo. Liczne zastępy aniołów zbiegły się pod bramę i słysząc co się dzieje, prosiły świętego Piotra, aby ulitował się nad biednymi rybakami. Długo opierał się Klucznik anielskim prośbom, aż wreszcie uległ i ponownie uchylił bramy niebios. — Puść nas do nieba, święty Piotrze! — wznieśli łebianie jeszcze głośniejszy lament. — Zobaczysz, że wszystkim będzie z nami dobrze. Potrafimy rozweselić i zabawić każdego z niebiańskich duchów. Zza pleców Mizgi wystąpił Miłobrat zwany Kosym. Najpierw wywracał oczyma na wszystkie strony, a potem przytknął do ust obie dłonie i naśladował głosy różnych ptaków. Wyglądał przy tym tak pociesznie, że wszyscy aniołowie za-nosili się od śmiechu. Świętemu Piotrowi zdumienie odebrało mowę, po raz pierwszy bowiem miał do czynienia z tak osobliwymi duchami. Wreszcie machnął ręką, kiwnął głową i rzekł: — A niechże was nie znam! Wchodźcie już nareszcie i dajcie mi święty spokój, bo się zaraz całe niebo zbiegnie! Trzej łebanie podskoczyli z radości i natychmiast zniknęli w świetlistej przestrzeni.
Festiwal Pomuchla
     W ciągu pierwszych dni zachowywali się całkiem przyzwoicie. Spacerowali po niebieskich polach, zachwycali się pięknem obłoków, słuchali anielskich chórów i spoglądali z daleka w jaśniejące promiennym światłem oblicze Stwórcy. Z wolna w ich twardych sercach zaczęła pojawiać się jakaś dobroć, rzewność i inne nie znane dawniej uczucia. Ale po pewnym czasie to spokojne życie zaczęło ich nudzić. Obrzydły im anielskie pienia, spowszechniały piękne barwy, a od wszechwidzącego oblicza Boga Ojca woleli się trzymać z daleka, żeby się zanadto nie przypominać. Toteż włóczyli się przeważnie po niebiańskich peryferiach, szukając jakiegoś odosobnionego miejsca, gdzie mogliby sobie przypomnieć ziemskie j czasy. W końcu po dłuższych poszukiwaniach odkryli położony ca uboczu zakamarek, do którego żaden z aniołów nie zaglądał. Spotykali się tam coraz częściej, przebywali coraz dłużej, aż wreszcie zadomowili się na stałe. Mizga wyciągnął z kieszeni zapomnianą butelkę gorzałki, Sendek zaś talię kart, która przypadkiem ocalała i towarzyszyła mu w ostatniej wędrówce w zaświaty. Nie trzeba było żadnej zachęty. Wszyscy trzej pociągali z butelki, tłukli kartami i przeklinali ile wlezie. Najpierw cicho, powściągliwie, potem już śmiało na cały głos. Akurat w pobliżu przechodził święty Piotr. Usłyszał soczyste przekleństwa i zatrzymał się zdumiony. Ukryci za chmurką łebanie nie spostrzegli świętego Strażnika i pozwalali sobie co nie miara. Kiedy święty Piotr zobaczył wreszcie co się dzieje, najpierw załamał ręce z rozpaczy, a potem rozgniewał się nie na żarty.
— Co wy tu wyprawiacie! — zawołał wymachując ręka-i. — Puściłem was do nieba nie po to, żebyście tutaj ziemskie zwyczaje wprowadzali. Dosyć tego, rozumiecie? Gorszycie mi całe niebo! Ale trzej kompani mieli już dobrze w czubach i nic sobie nie robili z ostrych słów świętego. — Nnnnie przeszkadzaj nam, śśświęty Piotrze — bełkotał Kosy — i ooodczep się od nas! Mmmmamy teraz coś innego do roboty, niż słuchanie twego gderania! Święty Strażnik poczerwieniał z gniewu, słysząc te bluźnierstwa. — Ja wam... ja wam...! — chwycił w rękę klucze i już chciał nimi zdzielić po głowach niepoprawnych łebian, lecz przestraszył się ich groźnych spojrzeń i zaciśniętych pięści. Wolał tedy ustąpić im z drogi. Popsuło się wszystko w niebiańskiej krainie.
     Znów siedział Piotr pod bramą. Podparł rękami skołataną głowę i zgasłym wzrokiem zapatrzył się gdzieś daleko. Miał teraz biedny staruszek zmartwień co niemiara. Łebianie robili co chcieli, i wszystkie duchy musiały przed nimi uciekać. — Co ja z nimi pocznę? — biadał zatroskany, lecz nie znajdował sposobu, by się od nich uwolnić. Wtem ktoś zapukał do wrót. Święty Piotr uchylił je i oto ujrzał przed sobą jakiegoś rybaka, stojącego w pokornej postawie. — Skąd przybywasz? — zapytał. — Z Łeby, święty Piotrze. W starego Klucznika jakby grom uderzył. — Uciekaj mi stąd natychmiast! — krzyknął w zapamiętaniu. — Już trzech twych rodaków mamy tutaj w niebie i więcej jako żywo nie chcemy! Przybysz wysłuchał cierpliwie' słów świętego Klucznika; a kiedy staruszek zakaszlał się w gniewie, rzekł do niego spokojnie: — Wiem, o kogo chodzi. To z pewnością trzej znani próżniacy, którzy niedawno utonęli. Jakże udało im się dostać do nieba? — Właśnie... — Jeśli chcesz, święty Piotrze, pozbyć się ich na zawsze, mogę ci to ułatwić. — Naprawdę? — zawołał święty Piotr z nadzieją w głosie. — Mam na nich sposób niezawodny, wpierw jednak muszę wejść do nieba. — O, co to, to nie! — zastrzegł się święty. — Jednakże — nalegał przybysz — musisz mi pozwolić wejść, gdyż inaczej nic nie zrobię. Od tego zależy wykonanie mego zamiaru. Strażnik niebiańskich wrót zastanawiał się przez chwilę. W końcu zdecydował się jednak na próbę. — Dobrze więc — rzekł — puszczę cię do nieba! Jeśli uda ci się wyprowadzić tych opryszków, zapewnię ci najlepsze miejsce w pobliżu Pana Boga. Łebianin wszedł przez bramę i stanął pośrodku niebiańskich pól. Przyłożył dłonie do ust i zaczął obracać się na wszystkie strony, wołając głośno: — Okręt na brzegu! Okręt na brzegu! Usłyszeli wołanie trzej zajęci grą kompani. Zerwali się miejsc, rzucili karty i wybiegli z zakamarka jak oparzeni. — Gdzie okręt, gdzie? — pytali szarpiąc go za ramię. — Tam! — odpowiedział rybak, wskazując ręką za bramę. Rzucili się naprzód bez chwili namysłu. Żaden nawet nie obejrzał się za siebie. Skorzystał z tej okazji święty Piotr i natychmiast zamknął za nimi wierzeje. A ponieważ wiedział już, niepoprawni łebianie są zdolni, przeto na wszelki wypadek podparł jeszcze bramę od wewnątrz.
     Już teraz nie dadzą rady! — mruknął sapiąc z wysiłku. Zbyt późno spostrzegli trzej kompani, że wyprowadzono w pole. Próżno kołatali do niebiańskich wrót, przyrzekali poprawę i wznosili głośny lament. Święty Piotr pozostał nieczuły na ich prośby, i na przekleństwa. Z opuszczonymi tedy głowami musieli powędrować tam, gdzie na nich od dawna czekano.

Tekst zaczerpnięty z wyboru baśni, podań i legend Pomorza Środkowego „ WRÓŻBA SWANTEWITA” Autor: Gracjan Bojar-Fijałkowski Wydawca: Koszalińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Koszalin 1984 rok

Copyright © 2003 leba.biz
Strona korzysta w niektórych częściach z plików cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce lub zrezygnować z przeglądania strony.
Regulamin, cookies i polityka prywatności …